PRZYPISY
 

=========Przypisy.   Odsyłacze  do Pamiętnika. Rok 1951.
[1] Po latach, w czasach elektronicznych trenażerów taki przyrząd, metalowa rurka i pedały przyspawane do metalowej płyty mające wyobrażać sterowanie samolotem, może budzić śmiech, ale w szkole innych nie było. A trzeba przyznać, że szkoleni na tych rurkach, okazywali się potem nieraz świetnymi pilotami. Bo i od rurek to nie zależy...
[2] Po 1956 r dowiedziałem się, że było to zwykłe kłamstwo. Przyczyną tego "niekonwencjonalnego" wychylenia steru była nie troska o człowieka lecz po prostu błąd w konstrukcji. Samolot początkowo w ogóle nie wychodził z kor-kociągu i kilku pilotów między innymi major Sokołowski w Grigoriewskoje, przypłaciło życiem. Więc konstruktorzy ratowali swoje nieudane dzieło, zwiększając wychylenie steru wysokości w dół.  Zdzisław Zaborowski
[3] Po latach dowiedziałem się, że poprawnie powinno się mówić "zakręt", ale wówczas same rusycyzmy.
[4] Jak twierdzili polscy komuniści, którzy najchętniej by całą historię narodu wywiedli od Stalina, i zresztą to czynili.
[5] Za dwa lata roztrzaskał się w Krzesinach na Jak -23.
[6] Po czterdziestu latach spotkałem go we Wrocławiu. Pracował w tajnej kancelarii w Instytucie Niskich Temperatur, ale właściwie nic nie mieliśmy sobie do powiedzenia.
[7] Pisałem trochę fałszywie, okraszając patosem z Trybuny Ludu, dla ewentualnego świadectwa lojalności. Najgorszy jest konwertyta, szczególnie gdy nie do końca. Ale to tylko w części prawda, bo naprawdę dążyłem do jed- ności. Do zlikwidowania rozdarcia i żeby to co mówią co się pisze było PRAWDĄ. Żeby można było wierzyć i się z tym utożsamiać. Taka dążność do wewnętrznego ładu jest chyba naturalną cechą normalnego człowieka.
[8].  Rządzący komuniści pod firmą PZPR już wtedy zamordowali kilkunastu wyższych niewinnych oficerów, którzy po zakończeniu wojny powrócili z Zachodu gdzie walczyli w Wojsku Polskim i wstąpili do Ludowego Wojska Polskiego, komunistycznego, innego zresztą nie było.Po latach (30) dowiedzieliśmy się , ze płk. Ścibora i z nim aresztowanych oficerów  również wtedy zamordowano ; grobów komuniści nie wskazali do chwili zapisu.( 04.01.1997)
[9]. Jednak potem przemundurowali całe lotnictwo. Z koloru stalowego, przedwojennego, na zwykły piechociński, z galowym mundurem wzoru Czerwonej Armii.
10] Ta inteligencja i uroda to zdaje się były główne kryteria podobania się. Ani słowa o dobroci i miłości. Widocznie reszta była w naturalnym związku z inteligencją i pięknością... Darujemy sobie ten utwór - o odwiecznym problemie. Ile trzeba się nachodzić, żeby razem się położyć. Na szczęście w miarę upływu lat - kiedy i nogi już nie takie - czas ten proporcjonalnie się skraca. Zazwyczaj obie strony wiedzą czego chcą i niewiele trzeba chodzić... Natura łaskawie stwarza możliwości...
[11] Spotkałem go po latach w Wrocławiu w tramwaju , naturalnie w cywilu - nie pierdział. A może nie miał zamówienia?
[12]  Za dwa lata Tadzio Wołek zabił się na Jak - 9 , i nigdy, o ile wiem, nie spotkał się więcej z piekną Hanią. Niepewność jednak dręczyła chyba do śmierci.
[13] Wtedy butelka wina kosztowała 12 zł.
14] Za kilka lat marzenie się spełniło, ale w jakże nieprzewidywalnych okolicznościach.
[15] Był to ten Zaborowski - z poprzedniego turnusu (wykonywali ostatnie loty) - który pełniąc obowiązki szefa eskadry zalazł mi tak za skórę, że obiecywałem sobie po promocji spotkać go w "cztery oczy". Walczyły wtedy we mnie dwa uczucia, żalu ale i mściwej satysfakcji. Pisałem jednak inaczej...
[16] Porucznik Eugeniusz Żurow został zesłany z pułku bojowego (krakowskiego) za karę do szkoły, na instruktora. Dusza nie człowiek. Typ rzadko spotykany, a w wojsku chyba jedyny egzemplarz. Karę dostał za granie w karty na gołym brzuchu damy, która dla lepszego oświetlenia trzymała w p. zapaloną świeczkę. Podpatrzyła jakaś zazdrosna dewotka i całą czwórkę rozpędzono po różnych pułkach. Za bardzo się stowarzyszyli.
[17]  Nawiasem mówiąc, Duk już w pułku "uciekł z latania" - przeszedł na służbę naziemną, ale geneza "stosunku", szczególnie instruktora do nas była inna. Wygadał się potem po pijanemu. Uważał, że ma za dużą grupę do szkolenia, a było nas: Grasela, Żuberek, Duk, Krysa, Galimski, Szwczyk i ja - siedmiu. Postanowił dwóch się pozbyć jako niezdolnych, mieli to być ja i Szewczyk. Taktyka polegała na tym, że co dwa dni wykonywał z nami nie wię-cej niż dwa loty. A coż to dwa loty dla ucznia, jeszcze po dwudniowej albo dłuższej przerwie. Człowiek ledwo przypomniał sobie kabinę i położenie maski na horyzoncie... a tu znowu przerwa i po kilku dniach ab ovo. Nic dziwnego, że trudno w takich warunkach mówić o postępach. Na przodownika wybrał Galimskiego, bo to członek partii i Duka, taki sobie grzeczny chłoptyś. Galimski wyleciał ostatecznie ostatni w grupie, a Duk przedostatni. Doszło do tego, że zameldował dowódcy klucza, (porucznikowi Łudojczowi), o czym nie wiedziałem, że boję się latać. Ten poleciał ze mną i... opieprzył instruktora. Potem dopiero zaczął mnie normalnie szkolić. Ostatecznie po roku od promocji w lataniu zostali tylko Krysa, Szewczyk i ja.
[18] Kiedy potem sam szkoliłem zrozumiałem - że to dla świętego spokoju i sumienia, jakby tak...
[19] Po latach dowiedziałem się, że głównym pomysłodawcą prowokacji i oso-biste doniesienie złożył właśnie ów chorąży, żądny politycznej kariery. A że kilku zamordowano w więzieniu, a wszystkich pozbawiono zdrowia i lat życia to mu nie przeszkadzało. Kiedy go spotkałem,  nie podałem  ręki,  jedyne co mogłem zrobić.
[20] Były to przesłuchania na Informacji na wyższym szczeblu. Bo rutyno  przesłuchiwano co miesiąc wszystkich podchorążych w eskadrze na miejscu.Odbywały się w otaczającym nasze baraki lesie,  wśród ćwierkających ptaków i brzęku much, na polanie pełnej słońca i wiosennych zapachów stolik. Przy stoliku krzesła. Jedno przed nim drugie w odległości 2 metrów pod do-rodną sosną. Za stolikiem osoba. Przed nią na stoliku teczki papierowe peł-ne dokumentów. Gościa sadza się na krześle pod sosną. Osoba-gospodarz pat-rząc pilnie na gościa zadaje pytania. Powiedzcie, tak szczerze, ale zupeł-nie szczerze, jak to naprawdę było... W połowie relacji przez gościa, gos-podarz mimo woli wtrąca - przypominam, że za fałszywe... czeka kara 10 lat więzienia. Wiecie ile to jest? Macie teraz 23 lata - to cale życie. Zasta-nówcie się. Jak powiecie prawdę nic wam nie grozi. To jak to właściwie było z ciotecznym bratem waszej matki w czasie wojny, był w reakcyjnym podziemiu? Ptaki ćwierkają. Las pachnie żywicą. Południowa cisza przerywana tylko rykiem silników próbowanych na stojance, a w głowie wiruje. W każdej chwili błękitne niebo może ściemnieć, zwalić się na głowę. Ręce się pocą. To chyba z upału. Podpiszcie wobec tego, o tutaj. Gospodarz podsuwa zapisany papier. Kamień z serca. Biegałbyś i krzyczał z radości. Na jakiś czas można zapomnieć. Na jakiś czas...
[21] Za rok byliśmy serdecznymi kolegami i pierwszą parą bojową w pułku we Wrocławiu. Umarł w 1992 na serce czekając w kolejce pod drzwiami gabinetu lekarskiego.
[22] Tu opowiadanie LI-52, ale ponieważ dotyczy przyszłości E.Sz. nie przepisuje. Dla chętnych pozostawiam w Zeszycie. 119 52
[23] Tylko w NRD i Czechach - z KLD,na wartowniach  nie śmierdziało
[24] Spotkałem się z nim w L.Morskim. Latał na AN -2, a potem nieraz woził i helikopterem.
[25] Który ze względów politycznych miał wylecieć pierwszy nie wyszło politrukom. Zdolności nie zastąpi WKPiB.
[25]  Po sześciu latach w Gdyni,  w  wizytowym garniturze obsra  nasza małpka MIKI.
[26] Nie do porównania trudniejsza obsługa niż odrzutowców. Na odrzutowcach automatyka diagnostycznych przyrządów gra główną role, przy tym nie ma co się psuć, a na myśliwcach z silnikami tłokowymi najważniejsze były ucho i oko mechanika.
[27] Wacek zabił się w 1957 w Krzesinach, po przyjściu do pułku na moje miejsce.
[28] Nie mieli co z nami robić i chodziło tylko o to żebyśmy się nie rozeszli. Na promocję nadzywczajną, przyśpieszoną nie "zdążyliśmy" więc czekaliśmy. Teraz daliby urlopy do domów dla obopólnej korzyści i oszczędności, ale wtedy czujność i tajność i w ogóle głupota, szkoda że w takim tragicznym wymiarze.
[29] Szczupła, z tych delikatnych blondynek. Zobaczyłem ją po kilku miesiącach na pogrzebie Tadka w Krzesinach. 123-52
[30] Kręglewski. Miał kłopoty z żoną, temperamentną  dorodną damą.  Była fajna, fakt. Wkrótce zabił się na lekkomotornym.
[31] Epilog tego tajemniczego zdarzenia był następujący: napisałem czuły list. Odpisała. Na czterech stronicach same wyrzuty, w rodzaju że jestem taki sam jak inni, tylko chcę wykorzystać itd.W pierwszej chwili nic nie rozumiałem, potem przyszło mi na myśl, że może się  pomyliła i wzięła za kogo innego, nie byłem pewny tylko czy wieczorem też?
[32] Następnego dnia, w poniedziałek wyjechałem i już do Radomia nigdy nie wróciłem. Czułem, że mój wyjazd bez pożegnania sprawi jej przykrość, piekący ślad ząbków Zosi na policzku przypominał o tym co się zdarzyło i byłem jeszcze pełen czułości, pomimo to jednak odjechałem. Nie miałem innego wyjścia, pocieszałem się, że napiszę, że w przyszłości itd. więcej już jednak nie miałem jej ujrzeć. Tymczasem zadra w sercu  pozostała. Tkwiła długo, chyba z rok, dopiero wiadomość o ślubie wyjęła ją z serca. Zosia wyszła za mąż za oficera, instruktora z radomskiej Szkoły.(Jednym słowem wszystko dobrze i szczęśliwie.)
[33]   Bogdana spotkałem jeszcze raz w Krzesinach w 1956 kiedy przyjechał na Targi z piękną żoną plastyczką. Początkowo nie kojarzyłem, a później pytać nie wypadało. Dopiero Stasia Sobiechowa, która się z nimi przyjaźniła powiedziała, że to stara miłość. Poznali się jeszcze w Radomiu kiedy Bogdan był podchorążym. Zginął potem w 1958 w Słupsku.
[34] Teraz przyjechałem "legalnie" na całe dziewięć dni, ale wolałem też nie budzić sensacji. Zdjąłem z półki worek, walizkę i wyszedłem na skąpo oświetlony mały peron.Byłem jedynym wysiadającym. Jakiś młody kolejarz przyjrzawszy mi się zawołał - cześć Kruk. Wzdrygnąłem się, tego tylko mi brakowało.Był to miejscowy chłopak, który poznał mnie jeszcze w 1946 kiedy ukrywaliśmy się pod tym nazwiskiem. Nie on zresztą jeden i tak dla nich pozostałem na zawsze Kruk.8Cześć, odpowiedziałem i speszony szybko schroniłem się w ciemność.      Mróz duży, śnieg skrzypiący, liliowo lśni w świetle gwiazd. Na stękającym z zimna drewnianym mostku nad Wieprzem chwilka zadumy. Dawnymi czasy łapaliśmy latem ślazy. Takie małe rybki z dużymi wąsami. Czaiły się na dnie pomiędzy kamieniami ale z góry, w kryształowo czystej wodzie, były widoczne jak na dłoni. Nabijaliśmy je na widelce jak na harpuny. Teraz, pomyślałem, że było to okrutne.Nie przedtem tylko teraz, kiedy jestem zawodowym żołnierzem  i głównym zajęciem i umiejętnością moją powinno być zabijanie ludzi. Śmieszne.      Szczypanie w uszy wyrwało z rozmyślań. Mróz wzrastał. Chwyciłem toboły i ruszyłem do domu. Do domu? Dom nie kojarzył mi się z jakimś obiektem fizycznym, raczej z Mamą. Przed wojną z racji przenosin Ojca często zmienialiśmy mieszkania wynajmowane w ubogich domkach i już wtedy "odzwyczaiłem się od konkretnego domu.Ojciec kupił co prawda przed samą wojną drewniany domek w Garwolinie, nie pomieszkaliśmy jednak długo. Zaraz przenieśli go do Komarowa. Potem w 1944 pocisk armatni spalił domek do szczętu.Teraz też jechałem do domu, ale właściwie tylko do Mamy. W Zwierzyńcu poza tym czułem się źle. Było to dziwne, nieuzasadnione uczucie, bo szybko przyzwyczajałem się swego czasu do najbardziej zapadłych wiosek, a do Zwierzyńca nie.      Zaraz po przyjeździe ogarniał niepokój i zaczynała się tęsknota za jak najszybszym wyjazdem, byle gdzie. Tak było już poprzednio, kiedy nie miałem czego się obawiać, a teraz kiedy wyparłem się rodziny, i udawałem sierotę, ziemia wprost paliła mi się pod nogami. Za wszelką cenę chciałem ukryć fakt, że mieszka tu moja mama i ją odwiedzam.
[35] Pewnego dnia spotkałem w Poznaniu na wódce ppor K. dowódcę służby meteo w pułku, który po kilku setach "zdradził tajemnicę", imperialistycznego naruszyciela. Tajemniczym obiektem była gwiazda (nie pamiętam nazwy, chyba Venus) która o tej porze roku widoczna jest w dzień. Meteo zresztą od razu o tym meldowało, ale dowódcy nie chcieli słuchać. Woleli na niebie kapitalistycznego wroga, niż gwiazdę. A potem całą sprawę utajniono, żeby - jak powiedział ppr. K. (dosłużył ppłk.) - imperialiści sraczki ze śmiechu nie dostali.
[36] Potem okazało się, że celowo nie zdawał bo bał się latania. W rezultacie został przeniesiony z pilota na DKL.
[37] Za trzy lata okazało się przyjazne i dla mnie.
[38] Już nie żyje, umarł w stopniu pułkownika w 1980 (?) w Krakowie].
[39] Po latach dziękuję Panu Bogu, że tak pokierował moim życiem. Małżeństwo bez prawdziwej obopólnej miłości byłoby tragedią. Ale nie to najważniejsze i nawet nie to, że nie wiadomo czy bym nie skończył żeniaczki w więzieniu, ale najgorsze co mogło mnie czekać to to, że nigdy więcej nie ujrzałbym przestworzy, a życie i starość spędził w sklepiku.
[40] Prowadzącym był dowódca krzesińskiego pułku 11 plm mjr. Franciszek Kamiński, ten od kucharek i wszystkiego co się rusza. Karierowicz. A że chłop postawny i jurny, wędrował przez pupy na kolejne szczeble kariery wojskowej. Zaczął od pomocnika dowódcy eskadry szkolnej gdy był instruktorem, a zakończył, tyle co mi znane, na córce sowieckiego generała. Zgubienie prowadzonego podczas lotu szkoleniowego było nie tylko czynem nagannym ale karalnym, Inny zostałby co najmniej zdegradowny, jemu zatuszowano.
[41] Powiedziała, że ma narzeczonego w więzieniu za AK i obie nie znoszą komunistów, stąd początkowo te docinki.
[42] Nie miał racji jednak sceptyczno cyniczny "człowieczek". Po trzydziestu latach, wspomnienie tego pierwszego spaceru zapisałem, a po 42 latach, umieściłem poniżej.
 

NAD ODRĄ. (Spacer wieczorny)

Czarna smuga w świetlistej aureoli,
Bez ostrości.
Rozmamłane zmierzchem kontury,
Kolory, jak w przydymionym szkle.
Tu zawieszony w przedwieczornej mgle Twój głos,
Jak przed trzydziestu laty
Czule szepce wiersze:  "... Precz z moich oczu - Posłucham od razu ..."
Byliśmy młodzi,
A Twój głos prosto w serce.
Otwierał je jak kwiat I napełniał miłością
Do świata do ludzi.
Chowały się w nim  Urodzenia i śmierci,
Cierpnienia i szczęścia,  Lata i zdarzenia.
Odeszłaś Ty, odeszli inni,
Wyschnięte płatki uczuć opadły,
Został tylko pręcik egoizmu
Z naruszonym przez wiek Systemem nerwowym.
Idzie nad Odrą  Załzawiony staruszek.
Zamyka swoją pętlę czasu
Obojętny dla wszystkich,
Obojętny na wszystko.
Czeka aż Opatrzność powie,
Koniec.
Wrocław, 24.12.1982
 

]43] I po krótkim zastanowieniu się poprosiłem o wycofanie skierowania. Bałem się, że jako kandydata dodatkowo zaczną prześwietlać i wszystko się wyda. Oskarżą o szpiegostwo, a dodatkowym argumentem będzie chęć studiowania. Powiedzą, że głęboko zakamuflowany, specjalnie pchałem się do Uczelni by po jej ukończeniu zająć jak najwyższe stanowisko i mieć dostęp do największych tajemnic.

KONIEC

 Na tym kończy się Pamiętnik. Jest jeszcze kilka sporadycznych   zapisów w zeszycie P-3, z różnych lat i one zostaną uwzględnione w   dalszych wspomnieniach w innej już formie.    A oto nazwy poszczególnych części dalszych wspomnień.  05. PAJĘCZYNA  06. GDYNIA  07. KONIEC EPOPEJI