PRZEMIJANIE
Kiedy spoglądam
Na swą rzekę czasu
Co mnie unosi
Do bliskiego kresu,
Na próżno szukam
Dawnych źródeł
mocy
Co mną targały
Samemu na przekór.
Gwałtowne skręty
Gdzie lęgły się
wichry
Ambicji wielkich
Namiętności dzikich
Z których co chwila
Rodził się dylemat
Być albo nie być
Próżności ukrytych,
W łagodne meandry
Teraz się zmieniły
W których najwyżej
zrodzi się zefirek,
Lekkim westchnieniem
Serce trochę wzruszy
Tyle co befsztyk
Spalony na węgiel
Lub gdy tramwaj
ucieknie
Pośród nocnej głuszy.
I wszystko znowu
W beznadziejnym
trwaniu.
Z szarej przeszłości
Przychodzą postacie
Dawni aktorzy
Życia mojej duszy:
Wandeczka złota
I Lewek " Mendoza",
Mietek - brydżysta
I rozlewny Franio,
Edek - biblista
Co szatana ganiał
I wiele, i wielu
Co byli i żyli
...
Teraz w łagodnych
barwach
I bez namiętności
Pełni spokoju
Milcząco w krąg
stają,
A we mnie znowu
wątpliwości -
Czy ich istnienia
Po za mą pamięć
wykraczają?
Styczen 1970
Zdjęcie z kolekcji Pana Adama Gołąbka - agolabek@poczta.wp.pl
1.W Pętli.
Człowiek zrodzony z niewiasty
ma krótkie dni i bolesne życie,
wyrasta i więdnie jak kwiat,
przemija jak cień chwilowy.
(Hi 14, 1-2)
Š Copyright by Zbigniew Możdżeń, 1999
odc.1.
Cisza. Zaspany noworoczny poranek i nagle wycie syreny. Zrywam
się do okna, ale nie, to nie alarm, to pogotowie z Izby Chorych rwie na
pełnym gazie w stronę rodzinnych bloków. Wyje syrena, piszczą opony,
nareszcie kierowcy legalnie dają upust fantazji. Zamieszanie. Wanda
gramoli się z łóżka i wychodzi na korytarz, toalety są na parterze. ale
zaraz wraca z gorączką w oczach. Na portrierni całe zgromadzenie. Zbiegły
się z porannego sikania, posylwestrowe damy odpoczywające w C-10.
Żony,"kuzynki", czy zwyczajne dziewczyny i słuchają ze zgrozą portierki,
opowiadającej jak to w C-8, pewien krewki sierżant, po balu, w przypływie
zazdrości strzelił z tetetki w skroń młodej małżonki, a potem z miłosną
determinacją wsadził sobie lufę pod żebro.
- Pozabijali się na śmierć. Mózg to mówię wam, rozprysł się po ścianach,
że skrobać trza będzie, a z onego wyciekło tyle krwi, że łóżko zalało i
pół podłogi. Gruby był i krwisty stary wieprz. Zabić taką młodziutką,
taką leliję. Koniec świata.- Portierka załamywała ręce. Wanda
podniecona zaczyna się ubierać.
- A ty co, nie wracasz do wyra? Ale ona podekscytowana
ledwo słyszy:- Do wyra? Ty wiesz jak on musiał ją kochać ? Może w gazetach
napiszą. Muszę do mamy.- Jak chcesz - nie nalegam. Szczerze
mówiąc mam już dosyć gniecenia się we dwoje na wąskim szpitalnym
łóżku. Niby Wandeczka szczupła, ale karabin też nie waży dużo,
zaledwie 3.40 kg, a po dziesięciu godzinach marszu wydaje się,
że tonę. Wszystkie kości bolą. Na do widzenia mówię:
- Nie przejmuj się tak. Ostatecznie cóż wielkiego się stało. Zdradziła
więc zabił. Jaki to ma z nami związek chyba, że to nauka - pogroziłem
palcem.
- Och ty głuptasku - Wanda się zatrzymuje. Waha się, nie wie czy
ja żartuję czy na serio, ale w końcu krewki sierżant zwycięża,
jedzie do mamy.
Wszystko jednak w świecie cokolwiek zaistnieje, wywołuje łańcuch
następnych zdarzeń. Te dwa celne strzały sierżanta spowodowały, że zarząd
cmentarza na Osobowicach skreślił z rejestru wolną kwaterę, a garnizonowa
komisja mieszkaniowa wpisała do rejestru wolne mieszkanie: pokój z
kuchnią i łazienką. W dwa
dni potem, na zbiórce zagaduje mnie eskadrowy politruk.
- Towarzyszu M. słyszałem, że mieszkanie dla was się zwolniło.
- Nie rozumiem - wzruszam ramionami. Co on bredzi.
- Nie udawajcie, przecież słyszeliście o tym pułkowym Otellu - politruk
lubi podkreślać swoje humanistyczne wykształcenie.
- Ale co to za związek ze mną? - dalej się dziwię.
- A taki, że Otella z Desdemoną wywieźli na Osobowice i mieszkanie
stoi wolne. Pospieszcie zaraz do komisji mieszkaniowej, macie
szansę. Może rzeczywiście ma rację, myślę. I co mnie obchodzi,
że na pewno chce się wykazać. A niech tam. Jemu pochwała, a
mnie mieszkanie. Ruszam bez zwłoki do Komisji.
Komisja mieszkaniowa wspólna dla pułku i dywizji. Dywizja z
pułkiem, nie ma nic gorszego niż razem dwaj dowódcy. Stare żołnierskie
porzekadło mówi: "blisko kuchni z dala od naczalstwa". A już gdy
naczalstwo podwójne, nie ma życia. Wyższy niższemu wszędzie
wtyka nos i w rzeczywistości wielki bałagan. Pułk wychodzi
zawsze gorzej. Musi się dzielić, szczególnie mieszkaniami.
A wiadomo, oficer z dywizji to z urodzenia ważniejszy niż ten
szaraczek z pułku. Komisja urzęduje też w sztabie dywizji. Wchodzę,
melduję się, za biurkiem siedzi major G. i wybałusza oczy.
Co on tak patrzy. Jeszcze nic nie powiedziałem, a ten wyrapia
gały jak by miały mu wyskoczyć. Aż strach człowieka bierze.
Potem dowiedziałem się, że on tak zawsze bo ma tzw. wytrzeszcz,
ale teraz czuję się niepewnie.
- Obywatel porucznik w jakiej sprawie - mówi kapralskim tonem jak
by za chwilę miał wrzasnąć "Baczność nie gadajcie, odmaszerować".
- O mieszkanie, złożyłem podanie więc myślę, że teraz, że może...
- O mieszkanie? Pamiętam. Raport dwa tygodnie temu i chcecie mieszkanie.
Dobre sobie. Rozum wam pomieszało? O tu patrzcie, wyciągnął z półki
teczkę otworzył i trzepnął ręką po kilkunastu kartkach formatu A-4, to
wszystko też o mieszkanie, i to już od lat. A są kapitanowie, a nawet
jeden major, wszyscy czekają, a wy - spojrzał znacząco po moich
gwiazdkach najniższej oficerskiej konstelacji - tak jakby nigdy nic
mieszkanie: he, he, he - uśmiech miał równie oryginalny jak oczy. Czysty
bazyliszek.
Wychodzę wściekły na politruka, staram się jak najszybciej o tej
rozmowie zapomnieć. Po tygodniu woła mnie porucznik Rupala, szef
personalny pułku: - Dzwonili z dywizji, że masz się zgłosić do komisji
mieszkaniowej. - No, nie rób takiej miny, ciesz się. Dostałeś
mieszkanie.
- Nie wierzę. Tam był cały stos podań, sam widziałem. G. mnie wyśmiał.
- G. to może na kant h...skoczyć, stary świntuch - mówi Rupala niedbałym
głosem, ale w nim czuję się potęgę. Potęgę nie stopnia, stanowiska, ale
potęgę wiedzy tajnej. Do której dostępu nie mają nawet dowódcy
najwyższych szczebli, tylko kierownicy kadr. - Ten stos był i jest-
Rupala dobrodusznie się uśmiecha. Niedużego wzrostu, ma twarz okrągłą,
podobną do ropuszki z bajki. I wygląda tak jak Rupala, trudno sobie
wyobrazić by przy tym nazwisku miał inny wygląd... - Tak tak
to prawda. Cała teczka podań, ale chętnych nie ma. Duchów się
boją. Naturalnie nikt nie wierzy, ludzie jednak rozróżniają,
to nie zwyczajni umarli, to samobójcy. Ksiądz też takich na
cmentarzu nie chowa tylko za płotem. Tak, tak... Łagodnie się
uśmiecha ot taki brat łata, a nie wybrany z wybranych, bezwzględny
personalnik.
Mieszkanie? Wanda myśli że żartuję. - Masz przydział? Naprawdę?
Ale jak to się stało, przecież tylu chętnych przed nami. Duchów
się boją ? Kiwasz - jeszcze niedowierza, ale gdy pokazuję jej
papier rzuca mi się na szyję i płacze i śmieje się, cieszy
się. - Duchów się boją? Ależ ciemnota. Czekaj, pozyskamy sobie ich
przychylność. O sierżancie, mężu który karzesz wiarołomne, a wierne
wynagradzasz mieszkaniami, niech sprzyjają ci bogowie gdy włóczysz się
po polach Elizejskich. Nie podoba mi się to. Ani składu
ani ładu, a może być niebezpieczne. Ja naturalnie w nic nie
wierzę po za socjalizmem, ale kiedyś widziałem jak talerzyk
latał po stole, więc po co zaczepiać?
Wanda jednak skacze, tańczy po pokoiku, aż w końcu zaczepia o
serwetę, krasnal na stole wywija koziołka, w ostatniej chwili chwytam ją
w objęcia i razem padamy na łóżko. Tym razem okazuje się bardzo wygodne
i długo cieszymy się z mieszkania.
Mieszkanie przemieniło Wandę w kobietę. To nie wiersze, scena i
inne wzniosłe zainteresowania, ale ścierki i szczotki okazały się jej
powołaniem. Sprzątanie siedziało w jej duszy.
- Po co? - dziwię się. Żołnierze z gospodarczej mózg ze ścian zeskrobali,
krew z podłogi zmyli. Wystarczy pozamiatać. Ale cóż ja teraz
mam do gadania. Z chwilą gdy dałem Wandzie klucze do mieszkania
to jakbym oddał władzę. Przestała po prostu słuchać. Czekaj,
czekaj przyjdzie jeszcze koza do woza, odgrażam się w duchu czekając aż
się wprowadzimy...
Na razie meblujemy się. Do pomocy dostaję z kompanii gospodarczej
drużynę i samochód. Jedzie więc sześciu chłopa, ciężarówka ogromna jak
dom do Wandy rodziców na Chrobrego i przywożą jeszcze poniemieckie: szafę
o trzech nogach, dużą ramę typu tremo z niewielkim kawałkiem lustra i
stół na chwiejnych nogach. - Ostrożnie bo pijany nogi pogubi - dowcipkują
żołnierze trzymając każdy za jedną nogę. Uzupełniam swoim
dobytkiem kawalerskim: lnianą serwetą w kwiaty i glinianym
krasnalkiem. Resztę pożyczam z wojska. Wszystko fajnie, wszystko
cieszy, tylko taboret Wandzie się nie podoba.
- Po co ci on? Przecież teraz mamy wannę. Tęskno ci zboczony podglądaczu?
-Ja, podglądacz. Aleś ty jeszcze głupia. Od dzisiaj będzie tylko
po ciemku, pod kołdrą, pamiętaj... A mnie? Tęskno, nie tęskno...
Coraz mniej pamiętam, skaczące po nim golaski. To żołnierski
taboret, mocny przyda się- ucinam dyskusję.
Spotykam Jurka Sobiecha ze Stasią. Niedługo już ślub. On szczęśliwy
Stasia jakby mniej. Patrzy na mnie z pożądaniem i wyrzutem. To ja teraz
miałem trzymać ją pod rękę, to ze mną pojechała pierwszy raz na lotnisko.
A potem tak jakoś nie bez mojej pomocy wyszło, że nawet się nie
przespaliśmy. Stąd ten wzrok. Wiem coś na ten temat. Najbardziej pociąga,
spać nie daje, niespełnione, nieznane. Ale Jurek czuwa.
- E, e, e, co tak się gapicie - bez ceregieli przerywa rozmowę naszych
oczu i jakby na pocieszenie dodaje: - Wiem o tanim radiu. Okazja,
trzylampowy Lorenz za 100 złotych. Lenczewski (technik) chce
sprzedać. Mówię ci, co za mebel. Sam bym kupił, ale Stasienia
ma jeszcze większe. Patrzy z dumą na narzeczoną, a ta dumnie
się prostuje. Widzisz durniu co cię minęło - mówią jej miodowe oczy.
Ale ja już o radiu. 100 złotych to chyba naprawdę okazja. Idziemy
do Lenczewskiego. Radio piękne, meblowe, na wysoki połysk, z imponującą
tablicą strojenia na której wszystkie stacje świata. Decyduję się więc
z miejsca. Proszę tylko o włączenie, ale tu najpierw włącza
się Lenczewski.
- Wiesz Zbychu, nie mam odpowiedniej anteny i gra bardzo cicho,
ale jak poprosisz radiowców to ci wyszykują na medal.
Rzeczywiście, słychać tylko brzęczenie. Przykładamy po kolei do głośnika
uszy. Coś słychać ale każde słyszy co innego. Jurek jakieś sprawozdanie,
Stasia tango, a ja naprawdę to tylko mruczenie.
- Ale reprezentacja - Lenczewski ożywia się widząc, że przełknąłem
najgorsze.
- No pewnie - przytakuje Jurek. Mówiłem już Zbychowi.
- Ale lepiej żeby grało - budzą się we mnie wątpliwości. Wieczorem,
w nocy posłuchać muzyki. - Coś ty - Stasia wybucha śmiechem.
To ty w nocy radia słuchasz... jak to dobrze, że nie będziesz
moim mężem. Jurek kraśnieje z dumy. Niesiemy radio wszyscy
razem, do domu, do Wandy. Już od progu Stasia woła: - Ciesz
się, Zbyszek kupił ci radio. Wanda nie dowierza. Radio? Dąsy
zniknęły jak dymek z papierosa. Odkrywamy z koca. Oczy jej
błyszczą, ale mebel. Tylko na czym postawić? Stół odpada, ledwo
sam stoi i nagle Stasia dostrzega taboret.
- Na nim, mocny niewysoki, jak znalazł. Buzię Wandy
zakrywa chmura. Spogląda na Stasię podejrzliwie. Ale Stasia
niewinna, patrzy prosto w oczy i woła o kawę.
- Musimy oblać radio.
Zawsze rano ja na zbiórkę, a Wanda na autobus do szkoły. Ale
pewnego ranka, kiedy ja już w mundurze, w gotowości bronić ojczyzny, a
ta dalej na tapczanie. Minka przymilna, negliż zachęcający
i rozkoszne pytanie. - Kochasz mnie jeszcze?
Oho, myślę sobie, pewnie straciła ostatnie grosze, a do pierwszego
jeszcze tydzień.
- Ubieraj się, teraz nie czas na wyznania. Spóźnisz się do szkoły.
Nie wypełnisz obowiązku obywatelskiego. A ona:
- Moim obowiązkiem jest rodzić dzieci, a nie chodzić do szkoły.
Widziałeś kiedy, żeby mężatki chodziły na wywiadówki, dowiadywać
się jak się sprawują, no powiedz mądralo? Otóż, oświadczam
ci, że jestem sądownie pełnoletnia i od dzisiaj przestaję uczęszczać
- wyciągnęła dumnie głowę, wpatrując się w sufit, ale zezem
ślipie na moją reakcję. Ale ja śpieszę się i nie myślę teraz się
kłócić.
- Nie wygłupiaj się, później pogadamy. Nakładam czapkę z pancernym
daszkiem i wychodzę. Kiedy wracam, od progu słyszę: -
Moja starsza koleżanka, Lidka Korsakówna, rok temu opuściła szkołę. I
bez matury została artystką. Śpiewa w Mazowszu, a nawet będzie grać w
filmie. A ty jak stary osioł upierasz się: matura, matura. Zachorowałeś
na snobizm? Chcesz się chwalić? Imponować innym? Będziesz rozpowiadał:
moja żona ma maturę. Jestem zmęczony i ostatkiem sił szukam
kompromisu.
- Matury to moja żona nie ma ale wyszczekana ta ona jest... Obejmuję
i wyłączam mędrkowanie. Potem wszystko mi jedno. Rozmarzony
mówię: - A rób co chcesz. Masz wolność. Dojrzejesz to zmądrzejesz.
Zazwyczaj słowo zmądrzejesz jest powodem do nowej kłótni. Że niby uważam,
że jest głupia itd. ale tym razem jesteśmy w podobnym nastroju, ja
rezygnacji ona zwycięstwa i tylko tulimy się do siebie. Ale duch
niespokojny dalej nią miota. Mam atrakcyjną żonę, to znaczy
dostarcza ciągle nowych atrakcji. Któregoś ranka rzuciła mimochodem,
że idzie do pracy.
- Jak to do pracy. Przecież nie masz jeszcze 18 lat.
- Wszystko już załatwione. Będę sprzedawać w kiosku w Pafawagu na
spółkę z koleżanką. Nie będę na twojej łasce. Za zarobek kupię
sobie sukienkę i zaproszę koleżanki ze szkoły na kawę.
- No dobrze,- mówię dla świętego spokoju - ale uważaj, praca to
nie zabawa. Potem przyjdzie nam spłacać twoją zachciankę przez
lata. Ostatecznie - myślę
- lepsze to niż słuchanie "bezrobotnych" bab, ile razy która
i jak z chłopem. Więc rano, jeszcze ciemno, ja w łóżku, a ona
dryp, dryp, do kuchni. Chlap herbatkę i trzask drzwiami na autobus.
Wraca wieczorem, wody do miski zagrzeje, łazienkę mamy na węgiel, szur
pod kołdrę i śpi. Myślałem, że po dniu, dwóch się jej odechce, ale mija
tydzień, drugi, a ta ciągnie dalej. Zaparła się i ani słyszeć nie chce
o przestaniu.
A noce samotne. Leży obok zdrowa, młoda, ale jak co do czego, to
zmęczona, zaraz będzie spać. Raz nawet, wstyd powiedzieć, objęła mnie i
zasnęła. Po dwóch tygodniach przestałem czuć w niej kobietę. Ładna,
zdrowa dziewczyna, przyjemnie pomyśleć jak inni zazdroszczą, ale ja czuję
tylko tkliwość. Przestała pobudzać. Przestraszyłem się. Męskość tracę.
Może to od fosforu, przyrządy w kabinie tak są nim nafaszerowane, że
promieniują jak rentgen. O lekarzu jednak nie ma mowy. Zaraz każdy i
każda by wiedzieli, że M. nie może. Sensacja na cały garnizon. Zapomniano
by o krewkim sierżancie i gdybym chciał zmienić swój wizerunek, musiałbym
chyba wszystkie opiniotwórcze damy, to znaczy te które żyją "pełnym
życiem" przelecieć.
do 02pet